Zanim
przystąpiłam do pisania serii „Feniks", nie byłam pewna, czy w polska
literatura piękna usprawiedliwia stosowanie wulgaryzmów. Brak mojej wiedzy na
ten temat podyktowany jest faktem, że od ponad dekady czytam powieści wyłącznie
w języku angielskim. Proszę, abyście nie czuli się tym urażeni, gdyż nie ma to
związku hipotezą, że oceniam nisko poziom polskiej literatury. Absolutnie tak
nie jest. Po prostu uznałam, że nie mając stałego kontaktu z językiem, na
którego znajomości mi najmocniej zależy, muszę zrobić coś, co ją podtrzyma.
Dekadę temu w
Polsce można było tylko pomarzyć o czymś takim jak abonamenty miesięczne na
książki, a jeśli czyta się ich w tym czasie kilkanaście, robi się to naprawdę
drogim hobby. Dodatkowym powodem było to, że jestem alergikiem i muszę czytać
książki w formie ebooków – także ten rynek był w Polsce w tamtym czasie dość
ubogi, a wybór pozycji marny. Poza tym jestem minimalistką, nie lubię zajmować
sobą zbyt dużo miejsca i nie lubię rzeczy, które to robią. Pliki cyfrowe uznaję
za skarb z nieba, gdyż tworzenie w tej formie zapewnia światu najmniej
surowcochłonny sposób wyrażania myśli i przekuwania ich na produkt, nie
powodując przykrych konsekwencji dla nas i środowiska. Wiem, że nieco zbaczam z
tematu, ale dopowiem w tym miejscu, że właśnie z tego powodu nigdy nie
zamierzałam, jako autorka i wydawnictwo, wydawać książek papierowych, uważając,
że pogląd podobny mojemu powinna mieć raczej większość ludzi. Pomyliłam się,
szybko zauważając, że w Polsce lubi się tradycyjne czytelnictwo i to ja muszę
dopasować do rynku, dając produkt w formie, jakiej Czytelnicy oczekują.
Ale wracając
do wulgaryzmów... Wykupując Kindle Unlimited na Amazonie amerykańskim,
zapewniłam sobie dostęp do milionów książek elektronicznych za naprawdę
niewielkie pieniądze. Mogąc przebierać w tytułach, zauważyłam, że w tamtejszej
literaturze kobiecej jest naprawdę wiele przekleństw. Oczywiście różnią się
mocą, kontekstem sytuacyjnym, niemniej jednak nikt nie gryzie się tam w język.
Zastanawiając
się, czy mogę używać w dialogach wulgaryzmów, zaczęłam przeszukiwać Internet.
Znalazłam w nim wiele artykułów, podcastów oraz dyskusji osób związanych ze
światem książek. Były to ciekawe rozmowy, gdyż ukazywały przede wszystkim
różnice charakterów rozmówców. Właśnie od osobowości komentatora zależała ocena
tego zjawiska. Postawy - konserwatywna lub wręcz do granic możliwości liberalna
– pokazały, jakimi kryterium kierują się w swoich opiniach. Jedni uważali, że
wulgaryzm w książce jest niedopuszczalny z wielu powodów – sama nazwa
„literatura piękna" bowiem, wyklucza coś tak szkaradnego, jak
przekleństwo. Inni próbowali przekonać Czytelników, że wykorzystanie
wulgaryzmów świadczy wyłącznie o ubogim słownictwie autora, o tym, że nie umie
wyrażać emocji inaczej, że jest po prostu ograniczony. Kolejni uznawali, że
wulgaryzm to pójście na łatwiznę, gdyż jego zastosowanie skraca myśl do tego
stopnia, że nie trzeba opisowo określać stanu bohatera. Ci, którzy znaleźli się
po drugiej stronie ocen, uznali, że wulgaryzmy stanową sytuacyjne uzupełnienie
środowiska, które reprezentują bohaterowie powieści i brak ich obecności w
tekście byłby nie tylko zubażający, ale całkowicie przekreślałby naturalny
kontekst wydarzeń.
Kiedy
zaczęłam pisać, bardzo ważne było dla mnie stworzenie dla postaci literackich
naturalnego dla nich środowiska i pragnęłam, aby moi bohaterowie byli żywymi
organizmami, które, jak my – w rozmowie, są sobą i mówią, co myślą. Z tym
zamierzeniem i pewnością pisałam, uważając, że treści, które prezentuję, są na
tyle trudne emocjonalnie, że wulgaryzmy okażą się najmniejszym problemem.
Opowiadam się zdecydowanie po stronie tych, którzy dają autorom swobodę.
Uznaję, że wulgaryzm w literaturze pięknej jest całkowicie usprawiedliwiony, a
wręcz konieczny w następujących przypadkach i z następujących przyczyn:
- środowisko i
emocje – aby książka i jej treść były wiarygodne, muszą odzwierciedlać
rzeczywiste środowisko bohaterów. Jeśli jest nim, jak w „Feniksie", świat
mężczyzn, którzy są naturalni, emocjonalni, pochodzą z niekoniecznie dobrych
domów i są związani ze sferą, w których „bluzg" jest formą wyrazu
artystycznego, obecność przekleństw w tekście jest obowiązkowa. Ponadto
wulgaryzm nie jest związany wyłącznie ze środowiskiem, w którym żyją.
Niektórzy, pochodzący z bardzo kulturalnych środowisk, nadal wyrażają emocje
poprzez przekleństwo. Dlaczego? Niekoniecznie mają problem z własną
emocjonalnością... ten fakt potwierdza jedynie, że w prawdziwym życiu
wulgaryzmy są obecne na każdym poziomie społecznym i nie można iść na
intelektualne i emocjonalne skróty, oceniając negatywnie ich użytkowników.
Słownictwo układne, perfekcyjne nie pasuje do sceny pełnej okrucieństwa
psychicznego lub wyrażającej skrajne emocje. Jest nienaturalne.
- kontekst kulturalny - hipokryzją moim zdaniem jest twierdzenie, że wyłącznie
margines społeczny przeklina i literatura nie jest miejscem do szerzenia tak
marnego języka. W mojej opinii i na podstawie mojego doświadczenia życiowego
stwierdzam, że znam może 2-3 osoby, z których ust nie usłyszałam nigdy
przekleństwa i wszystkie zbliżają się do osiemdziesiątki. Reszta przeklina
różnie – rzadko, okazjonalnie lub często. Mechanizm ten jest tak naturalny, jak
fakt, że wszyscy kierowcy kiedyś przejechali światła na żółtym i regularnie
łamią przepisy drogowe w tej, czy innej formie, wiedząc, że lepiej tego nie
robić. Jedni robią to sporadycznie, inni cały czas – niemniej jednak robią to.
czystość językowa a wolność kreacji – jestem zwolenniczką pięknych form i w
ogóle piękna. Nie jestem fanką turpizmu- sztuki brzydoty, którą z upodobaniem
wyznają szczególnie młodsze pokolenia, związane z pewnymi mrocznymi kręgami
kulturowymi. Jednak podkreślam, że sztuka musi pozostawać wolna – musi wyrażać
swobodę i kreatywność w każdej możliwej formie, od nagości po konserwatyzm
cielesny, od miłości do nienawiści, od pocałunku na tle zachodzącego słońca po
ostrą scenę erotyczną, od zabawy wykwintnym językiem po wykorzystanie
przekleństw, jeśli taka potrzeba wynika z tekstu, od światła do cienia, od
swobody do zniewolenia. Sztuka, aby być sztuką, musi pozostawać wolna,
nieskrępowana formą i jakąkolwiek cenzurą. Ostatecznie to jej konsument
dokonuje wyboru, decydując się na produkt z danej gamy. Ja szereguję się w
pewnej grupie twórców i ostrzegam czytelnika o charakterze treści, z którą się
zetknie w moim tekście. Uważam, że konsument doskonale wie, czego szuka i
jedyne, co może mu nie odpowiadać, to jakość dzieła. Ja na przykład nie
przeczytam każdego tekstu – znając opis książki, podejmuję się przeczytania
jej, ale przyznaję, że wiele razy zdarzyło mi się zrezygnować. Dlaczego?
Uwielbiam błyskotliwość sytuacyjną autorów, umiejętną żonglerkę słowną i sarkazm
podkreślający inteligencję. Jeśli opis książki intryguje, ale środek okazuje
się zbiorem wydarzeń, których jedynym celem jest np. scena seksualna, uznaję to
za treść zbyt płytką. Interesuje mnie głębia, niekoniecznie bogactwo widoków,
ubiorów, miejsc i kolorów. Ty także masz swoje wymagania i najważniejsze jest
zaakceptowanie aktu, że moje będą się różnić od twoich i to jest nadal okay.
- współczesność – język jest wspaniałym narzędziem, które cały czas ewoluuje.
Zasady językowe nie są zamknięte i wraz z upływem czasu niektóre z nich się
zmieniają, bo na przykład w społeczeństwie zaczynają dominować formy
nieprawidłowe, których poprawność z czasem zostaje usankcjonowana. Literatura,
będąc odzwierciedleniem czasów, w których żyjemy, musi być wyrażana
współczesnym językiem.
Podsumowując
jestem zwolenniczą form niezbędnych do prawidłowego wyrażenia kontekstu
sytuacyjnego i emocjonalnego. Jeśli konieczne jest zastosowanie wulgaryzmu, aby
scena była wiarygodna bądź dowcipna, nie będę się powstrzymywać i żaden twórca
nie powinien.
Love.
Komentarze
Prześlij komentarz