Słów kilka na temat gustu, doświadczeń, ignorancji emocjonalnej, hipokryzji umysłowej, mainstreamowych kanonów literackich, a w końcu o rysie charakteru czytelnika...
Czy jest
książka, której nie lubisz, choć jest kochana przez czytelników?
Na pytanie o
podobnym wydźwięku natknęłam się w postach na grupie czytelniczej „Płomienne
erotyki" na FB. Odpowiedzi czytelniczek były bardzo różne. Niektóre po
prostu wymieniały takie książki po tytułach, w innych bardziej koncentrowano
się na krytyce samej tematyki wątku. Poruszyły mnie wewnętrznie uwagi
czytelniczek, które miały potrzebę wyrazić słowami potrzebę „zmiażdżenia"
tytułu, możliwe, że też autorek, i które wyrażały zdziwienie, że niektóre
treści w ogóle zostały wydane. Uznałam, że chciałabym się wypowiedzieć na ten
temat, bo choć pytanie mieści się w jednym krótkim wersie, to odpowiedź na nie
jest wielowątkowa i prócz tego ma dwie strony- stronę czytelniczki i stronę
autora. Jako że mieszczę się po obydwu stronach tej barykady, mam kilka refleksji,
które ten temat bardzo rozciągają. Poniższy post będzie moją odpowiedzią w
wątku, ale ją nieco tutaj poszerzę, bo jest to moje własne miejsce i myśli w
nim staram się wyrażać w sposób strategicznie szczery 😉
Temat, jak
wspomniałam, jest wielowątkowy, bo mamy do czynienia z:
- czymś tak
nieuchwytnym, jak gust. Trudno go ocenić, bo to coś całkowicie subiektywnego.
Czy widzieliście gdziekolwiek ustalone ramy dobrego gustu, czy ktoś to z góry
ustalił? Pomijając literaturę, wybór skajowej lub lakierowanej torebki w
panterkę dla jednych kobiet będzie czymś bardzo atrakcyjnym, a dla innych
skrajnie tandetnym. Wracając jednak do gustu, wiemy często dobrze, gdy ktoś za
grosz go nie ma, ale jeśli ma, to ten może być bardzo zróżnicowany, z tendencją
w którąś stronę piękna lub nawet brzydoty. Jeśli chodzi o literaturę, ta może
być bardzo piękna, ale też skomplikowana. Część czytelniczek, pragnących czegoś
prostego, nigdy nie zanurkuje w poszukiwaniu piękna w czymś niesamowicie
brzydkim. Uznają to po prostu za coś brzydkiego, bo tak wygląda na pierwszy
rzut oka. Czy należy je za to oceniać, skrytykować za prostotę umysłową,
płyciznę wewnętrzną? Nigdy! Musimy zaakceptować fakt, że różnimy się od siebie
i mamy różne potrzeby. Odpowiedź żadnej z czytelniczek pod postem we
wspomnianej grupie nie ma większego znaczenia, jest jedynie wyrażeniem opinii i
tak każdy powinien do tego podchodzić. Opinia jest jedną z wielu, jedna od
drugiej nie różni się ani błyskotliwością, ani przekonującym wydźwiękiem. Jest
po prostu opinią... tak, jak ta tutaj 😉
-
indywidualnymi doświadczeniami czytelnika, które proszą nas samych o pewnego
rodzaju treści i bagaż emocjonalny w literaturze... Jakie są powody, dla
których sięgamy po książkę? Dla jednych jest to forma kontaktu ze sztuką, dla
innych ucieczka od własnego życia, inni szukają w niej terapii, a jeszcze inni
nie czytają wcale. Pewnie psycholodzy i psychiatrzy mieliby tu swoje własne
refleksje. Pewnie, prawdopodobnie, określiliby rodzaj osobowości czytelnika na
podstawie literatury, którą się interesuje. Niemniej jednak, doświadczenia i
traumy mają na nas ogromny wpływ – jedni w trakcie depresji poszukują w książce
spokojnej prostoty, pragnąc przenieść ją do swojego zagmatwanego życia. Inni na
depresję reagują potrzebą czytania o traumach, które jak walec przetoczą się po
ich sercu, bo w procesie czytania czegoś, co „ryje ich banię", dokonują
wewnętrznej introspekcji, sięgającej do korzeni ich bólu. Kim jesteś w tym
wyborze, sam jeden wiesz...
- ignorancją
emocjonalną i artystyczną oraz hipokryzją umysłową czytelnika/kontrahenta –
tego tematu nie rozszerzyłam na FB, ze względu na to, że prawdopodobnie
spotkałby mnie lincz. Tutaj jednak jestem u siebie i mogę wszystko. Jako
autorka trudnej emocjonalnie powieści, w której napięcie jest nieustanne,
psychicznie trudne, a także pojawia się erotyka, która nie polega na seksie w
pozycji klasycznej przy zgaszonym świetle i w skarpetkach, mam dużo do
powiedzenia. Spotykam się na mojej drodze autorsko/wydawniczej z nieustannym
odrzuceniem – nawet nie wiecie, jakie maile otrzymałam na mojej ścieżce...:
„nasze biuro nie tłumaczy czegoś o takiej treści", „chciałbym
poinformować, że nie jesteśmy zainteresowani współpracą z Panią". Czasem
się zastanawiam, czy ma znaczenie fakt, że pisali to głównie mężczyźni? (ha!).
Ale też... złego słowa nie powiem, bo współpracuję głównie z nimi - książkę
wydrukował mi mężczyzna, audiobook robi mi meżczyzna, mężczyzna go czyta,
dystrybuuje mnie mężczyzna, świetne tagi zaprojektował mi mężczyzna, mam
księgowego mężczyznę i mój własny mężczyzna współfinansował moje początki oraz
wspiera moje przedsięwzięcia, bez względu na to, jak szalone są... Z tego
właśnie powodu, często zaczynam wiadomości od tego, że napisałam erotyk i pytam
wprost, czy biorąc to pod uwagę, nadal będziemy rozmawiać. Szczerze mówiąc nie
chce mi się rozwijać takiego maila, jeśli mam po drugiej stronie betonową
ścianę - szkoda mojej energii i mojego umysłu na walkę. Podsumowując, spotykam
się z ostracyzmem spowodowanym wątkami mojej powieści – erotyka, różnica wieku,
trauma, depresja, nałóg, DDA, myśli samobójcze, fakt, że w drugiej części
pojawia się gej oraz scena orgii, w której główny bohater uczestniczył, gdy
upadał na swoje moralne dno... Tak! Opisałam to! Zrobiłam to, używając swojego
serca, uczuć, intuicji, całej siebie. Mieści się to w moim umyśle, bo wiem, jak
cholernie złożony jest ten świat, jak pogmatwaną psychikę mają ludzie. Ci,
którzy mnie osądzają, mają romanse, oglądają po kryjomu pornole i z zaciekawieniem,
graniczącym z podnieceniem, czytają artykuły na temat klubów swingerskich. Nie
uprawiali w życiu seksu analnego, ale bardzo by chcieli, tylko partner nie jest
na to otwarty, dlatego czytają o tym, co się wtedy czuje i potajemnie o tym
fantazjują. Inni siadają co wieczór z lampką wina, jedną, drugą, kolejną, będąc
po prostu nieszczęśliwymi nałogowcami. Kolejni klęczą przed krzyżem, nie dając
innym wolności wyboru, homoseksualizm uznając za grzech i chorobę, dzieci z in
vitro za twory bez duszy, a ich serca toczy choroba nienawiści do innych, a w
szczególności do ścian własnej ciasnoty. Ci, którzy innych sądzą za
alternatywne metody zapłodnienia, na ogół mają po prostu luksus posiadania
dzieci. Nie zaznali tego żarzącego bólu, gdy usuwano z nich martwy płód, który
nosili przez kilka tygodni, głaszcząc brzuch i śpiewając do niego. Potem nawet
bliscy nie zadawali im pytań, bo bali się odezwać, więc byli z tym zupełnie
sami – latami. Nie wiedzą, ile kosztuje wieloletnia walka o pierwszy płacz
dziecka, kuracje, kalendarze, czekanie, badania, leczenie. Oni zapładniają, a
macice ich kobiet dają im te cenne owoce. Zaprawdę, z tego rodzaju miłości
powstają prawdziwe dusze. Dla nich erotyka to grzech, lepiej nie czytać, nie
myśleć o tych brudnych rzeczach, ale odpowiedzcie mi na ważne pytanie – czy
katolik, oglądający w telewizji lub czytający kryminały, filmy wojenne,
czytający okrutną klasykę, patrzący na sceny mordów w znanym serialu, analizy
policyjne - nie popełnia grzechu równie wielkiego? Czy potrzeba zagłębiania się
w mordzie, przemocy, wojnie, opisach tortur, wykorzystywaniu kobiet nie jest
skłonnością do dewiacji? Czy stykanie się z czymś brudnym nie jest potrzebą
otarcia się o czerń? Czy nie jest grzechem zagłębianie się swoim umysłem w coś,
co, stanowi śmiertelny grzech i robienie tego z przyjemnością? Tą dewiacją są
według niektórych erotyki. Otrzymuję od żarliwców wiadomości z tytułami książek
o katolickiej moralności, które powinnam przeczytać, nazwiska recenzentów,
krytyków, których serce jest wypełnione Jezusem. Gdy odsyłam im moje własne
propozycje- Ramthę, Joganandę, Saibabę, Osho, Buddę, Krishnę i pełne miłości
teksty mistyków wschodu, milkną, myśląc, że w moim sercu nie ma Jezusa. A on
tam jest, w tych wszystkich twarzach, które właśnie wymieniłam, w ich słowach,
które codziennie we mnie wybrzmiewają, bo to moja główna literatura. W mojej
refleksji powyżej poznaliście drugą stronę. Spójrzmy w lustro i bądźmy
cholernie szczerzy... Dodam jeszcze słów kilka na temat wolności, bo w
odniesieniu do ignorancji artystycznej jest to zasadnicza rzecz. Tak zwana
instytucjonalna moralność nigdy w historii ludzkości nie była czymś dobrym i
nie działa się z dobrych pobudek. Próba moralnej oceny wątków literatury,
inkwizycja umysłowa, zasadniczo CENZURA jest tylko kolejną odmianą agresji
posuniętej do ograniczania praw jednostki do kreowania, a innym zapoznawania
się ze sztuką. Demokracja artystyczna i umysłowa to dorobek tych czasów. Nie
bądźmy hipokrytami!
-
mainstreamowym kanonem, który promuje pewną płyciznę – czyli jak zadowalać się
prostą treścią, typowym wątkiem, płytkim dowcipem i nieskomplikowanym życiem,
na którego froncie znajdują się głównie dobra materialne, których pożądają
wszyscy. W tym wątku jest sporo o guście. Wśród recenzji mojej książki na
Legimi znajdują się takie słowa: „Nie wiem, czym się ludzie zachwycają",
„Nie dotrwałam, przeczytałam do strony..." Akceptuję to, że ktoś tego nie
lubi, nie zniósł napięcia, nie rozumiał refleksji, poezji i głębi płynącej z
podsumowania całości, do której dojdą tylko ci, którzy to dźwignęli. Nie
oceniajmy się nawzajem - możemy czytać Homera, ale potem, gdy nikt nie
patrzy, czytać artykuł na Pudelku...
- rysem
charakteru, osoby masakrującej artystę za to, co i jak podał. O tej ostatniej
kwestii można by wiele napisać. Zadałam kiedyś pytanie jednej z autorek – jak
sobie radzi z negatywnymi opiniami np. w recenzjach na Legimi, których miała
około 30 %. Powiedziała coś bardzo mądrego - należy przejmować się tylko czymś
konstruktywnym i rozróżniać bardzo szybko mądrość od niepohamowanej chęci
zadania komuś innemu bólu, czytaj frustracji wewnętrznej ukierunkowanej na
kogoś, kto jest prostym celem. Czasem ludziom chce się ulać. Gdzie to najlepiej
zrobić? W Internecie, zza zasłony własnego monitora.
-------------------------------------------------------------
Ja od siebie
powiem, że czytam i cenię książki, które nie zdobywają sobie wielu pochwał.
Dlaczego? Przeważnie ich autorki nie płyną w swojej twórczości głównym nurtem -
za to właśnie darzę je głębokim szacunkiem. Sama także chcę być wierna własnemu
kierunkowi, a niekoniecznie temu, jak zostanę odebrana.
Nie śmiem
oceniać i nie wymienię tu jednej książki, którą inni lubią, a mi się nie
podobała, bo takie przestaję czytać, w chwili, gdy poczuję brak odpowiedniej
dla mnie głębi, nie pamiętając na drugi dzień ich tytułów. Ponadto głęboko
wierzę w to, że aby coś lub kogoś krytykować lub miażdżyć za dzieło, powinno
się samemu coś umieć stworzyć i być w swoim życiu, w jakiejkolwiek dziedzinie,
twórcą, który wie ile trzeba mieć w sobie, by dać innym jakąś życiową treść.
Nie mówię, że czytelniczki muszą być artystkami. Absolutnie nie. Mówię:
oceniaj, jeśli znasz cenę za to, co sam tworzysz i jeśli masz odwagę wystawić
się na strzał np. jeśli jesteś pielęgniarką, tworzysz aurę bezpieczeństwa dla
innych, znasz problemy życia i cierpienie. Jeśli w życiu głównie czerpiesz, to
nie masz zbyt wielu narzędzi. Ale jeśli już oceniasz, włóż w treść swojej
opinii inteligencję, konstruktywną myśl i wylicz co i dlaczego w dziele jest
złe- zrób to mądrze, bo w opinii dajesz o sobie świadectwo, tak samo, jak
twórca w swoim dziele. Proszę, pisz wtedy pełnymi zdaniami, używaj
interpunkcji, pisz z sensem, uzasadnij punkt widzenia. Tylko wtedy staniesz się
partnerem do rozmowy.
A wracając do
tematu, w literaturze nie bawią mnie proste dialogi, brak sarkazmu w dowcipie,
płycizna emocjonalna. Kocham książki skomplikowane, mówiące o trudnych
uczuciach. Podczas czytania głęboko je przeżywam, chcąc wejść w świat emocji.
Przepraszam, że nie napiszę w tym miejscu polskich nazw książek, bo czytam po
angielsku korzystając z subskrypcji Kindle Unlimited. Dla mnie bardzo
wartościowymi książkami są np. L.J. Shen – Vicious, K. Webster – Wicked lies
boys tell, M. Never - Moto, Saffron A. Kent – jej książki są po prostru
wspaniałe, ale dla specyficznej publiczności – Medicine Man, Unrequited, God
and Monsters, Dreams of 18, Tijan – Enemies, M. Never – Slashes in the snow,
Penelope Douglas – Credance, K. Webster- My Torin.
Jeśli je
lubisz, nasza glina ma podobny skład.
Love,
Komentarze
Prześlij komentarz