I tak właśnie czynię raz po raz, idąc do niemal już pustej
łazienki. Tam, wypełniam wannę bardzo gorącą wodą, dodaję siedem kropel olejku
lawendowego, zapalam białe i różowe świece, po czym zdejmuję ubranie. W naszym
ogromnym lustrze, które otoczone trawertynową mozaiką zajmuje niemal całą
ścianę, widzę odbicie mojego nagiego ciała. Widzę swą niedoskonałość –
chłopięcą posturę, niewielkie piersi i niemłody już wiek. Jednocześnie w
odbiciu tego samego lustra spotykam samą doskonałość w postaci blizny z czasu
mojego pięknego i dramatycznego życia… Mój Tym, mój kochany synek, zaklęty w
tym drobnym, niemal już niewidocznym pasku tuż nad moim łonem, ta dusza tak
czysta, jego wpatrzone we mnie ufne oczy, to najsłodsze wspomnienia. To właśnie
ciało, które widzę w lustrze, nosiło go, donosiło i urodziło, a potem
wykarmiło. To bohaterskie, pełne blizn ciało. Jestem z niego dumna i doceniam
wszystko, co dla mnie zrobiło. Kąpię, obmywam je z czułością, wierząc w to, że
z miłością potraktowane pozwoli mi uwierzyć, że mogę z tym samym uczuciem
spoglądać na siebie samą. Kochać siebie, pokochać na nowo i pogodzić z faktem,
że jestem… Po takim rytuale, który, jak hymn dla życia i własnej siły, daje mi
wytchnienie, idę do mojego małżeńskiego łóżka i w aromacie perfum mojego męża,
usypiam otulona miłością, akceptacją, czułością, wyobrażając sobie jego dłoń na
moim brzuchu i główkę Tyma wtuloną w moją pierś.
MARIS
– Nie chcę, byś czuła się osaczona. Chcę, byś wiedziała,
że w tej chwili chciałbym cię przytulić, pocałować, kochać się z tobą. Niczego
bardziej nie pragnę, o niczym tak w życiu nie marzyłem i niczego tak nie
potrzebowałem, że fizycznie mnie to boli. Zostawiam ci mój numer telefonu i
adres. Gdybyś jakimś cudem chciała nawiązać ze mną kontakt, jestem. Ale jeśli
tego nie zrobisz, będę tu jutro o siódmej rano, by z wami spacerować. Będę tu z
wami codziennie o siódmej rano, dopóki nie powiesz mi, że mam zostać lub
odejść. Kocham cię i to jest jedyna prawda, jaka istnieje. Kocham cię i należę
do ciebie od chwili, gdy moja dusza narodziła się razem z twoją u boku – mówi
cicho i spokojnie.
Zbliża dłoń i gładzi wierzchem mój policzek. Nie patrzę na
niego. Po chwili słyszę jego kroki i cichy klik zamykanych drzwi… Wyszedł.
Patrzę w stronę drzwi i czuję, że nie mogę wstać, że jestem sparaliżowana, ale
po chwili pojawia się panika, że Maris odchodzi i ja znów jestem nieruchoma,
jak wtedy, poprzednio. Zrywam się z kanapy i biegnę do okna. Widzę, jak przed
płotem stoi czarny Ford Escalade, którego nawet nie zauważyłam, wracając ze
spaceru. To mówi samo przez się… jak można nie zauważyć tak gigantycznego
samochodu?! Maris spogląda na mnie ostatni raz i widzę delikatny uśmiech.
Cieszy go, że podbiegłam do okna. Po chwili odjeżdża, a ja się cała trzęsę.
Komentarze
Prześlij komentarz